Albert Márkos Głosów, co ledwie są, już giną... (fragmenty utworów polskiego poety w wersji Czesława Miłosza)
Utwór muzyczny zatytułowany „Głosów, co ledwie są, już giną” został skomponowany z okazji 100. rocznicy urodzin Czesława Miłosza, poety i pisarza, laureata literackiej Nagrody Nobla. W muzycznym cyklu wykorzystane zostały fragmenty utworów polskiego poety w wersji zarówno polskiej jak i węgierskiej.
The performance is in Polish (recital) and in Hungarian (singing)
Artists
Maciej Adamczyk - recytacja
Laborfalvi Soós Béla - śpiew
Accord Quartet:
Péter Mező - skrzypce
Csongor Veér - skrzypce
Péter Kondor - altówka
Mátyás Ölveti - wiolinczela
About the album
Kompozytor: Albert Márkos
Teksty: : Czesław Miłosz
W przygotowaniu materiału literackiego uczestniczył Lajos Pálfalvi, historyk literatury, tłumacz.
Czesław Miłosz works © 1955, 1962, 1974, 1984 by The Czeslaw Milosz Estate. All rights reserved. We would like to thank Anthony Oscar Miłosz for permission to use Czesław Miłosz works.
Płyta powstała we współpracy Instytutu Polskiego w Budapeszcie i BMC Records
Partnerzy:
Festiwal Sztuki Współczesnej – Café Budapest
Samorząd Dzielnicy Ferencváros
Instytut Książki
Dziekuję Katarzynie Sitko, wicedyrektor Instytutu Polskiego w Budapeszcie za zaproszenie mnie do udziału w tym projekcie.
Albert Márkos
Design: Bachman
Producer: László Gőz
Label manager: Tamás Bognár
Albert Márkos: Głosów, co ledwie są, już giną... (fragmenty utworów polskiego poety w wersji Czesława Miłosza)
Utwór muzyczny zatytułowany „Głosów, co ledwie są, już giną” został skomponowany z okazji 100. rocznicy urodzin Czesława Miłosza, poety i pisarza, laureata literackiej Nagrody Nobla.W muzycznym cyklu wykorzystane zostały fragmenty utworów polskiego poety w wersji zarówno polskiej jak i węgierskiej. Kompozytor utworu, Albert Márkos, z charakterystyczną dla siebie artystyczną wolnością, strofy Miłosza ułożył w sposób wpisujący się w jego muzyczną koncepcję, nie kierując się uproszczonym kodem chronologii czy biografii poety. W utworach różnorodne techniki kompozycji przeplatają się z elementami improwizacji, niektóre fragmenty nawiązują do wielkich okresów w historii muzyki. Muzyczną teksturę, parabolę charakteryzują konsekwencja i inkoherencja, logika i incydentalność.
W realizacji tego niezwykłego projektu młodemu węgierskiemu kompozytorowi za inspirację posłużyły inne przykłady węgierskich produkcji dialogu muzyki współczesnej i literatury tj. „Kafka-fragmente” (1986) Györgya Kurtága.
TEKSTY
POETA SIEDEMDZIESIĘCIOLETNI (fragment)
Tyżeś to, bracie teologu,
Znawco niebiosów i otchłani,
Spodziewający się co roku
Kiedy ślęczałeś nad księgami,
Że dotkniesz ostatniego progu.
Zaiste, bardzoś poniżony,
Splendor myśleniu jest odjęty,
Zeszedłeś miedzy ludzkie domy
I odpływają jak okręty
A cel i port ich niewiadomy.
W tawernach siedzisz pijąc wino,
W zgiełku lubujesz się i wrzawie
Głosów, co ledwie są, już giną
Jak muzyki w grającej szafie.
I gdzie tu myśleć nad przyczyną.
Raduje ciebie smętna ziemia,
Napój wywarza się miłosny,
Moc czarodziejska serce zmienia,
A przy niej lament wielkopostny,
I tak się uczysz wybaczenia.
Żarłoczny, lekkomyślny, chciwy,
Jak gdyby śmierć nie dosięgała,
Biegniesz wpatrzony w ziemskie dziwy,
W teatrum przewrotnego ciała
Inne co dnia i co godziny.
(Nieobjęta ziemia, 1984)
KSIĄDZ CH. PO LATACH (fragment)
... moja wspólniczko w grzechu,
Ewo spod jabłoni w Ogrodzie Rozkoszy.
Kochałem twoje piersi, brzuch i usta,
Tylko jak pojąć, że jesteś inna, choć tożsama?
Że wypukłość i wklęslość uzupełniają się,
Ale czuć i myśleć możemy podobnie?
Że oczy tak samo widzą, uszy tak samo słyszą
I dotyk rzeczy ziemskie tak samo poznaje?
Nie jedno ale dwoje, nie dwoje, bo jedno,
Ja drugi, żebym siebie był przez to świadomy.
(Nieobjęta ziemia, 1984)
PRZYPOWIEŚĆ
Podaję, co powiedział Meader, i morał mam na celu.
Dokuczał mu niedźwiedź grizzly, tak śmiały i złośliwy,
Że porywał mięso karibu spod okapu chaty.
Nie tylko. Człowieka miał za nic i nie bał się ognia.
Aż którejś nocy zaczął walić w drzwi
I rozbił okno łapą, więc oni, skuleni,
Leżeli ze strzelbami i czekali ranka.
Wrócił nazajutrz pod wieczór. I Meader strzelił
Z bliska, pod lewą łopatkę. To był skok i bieg,
Nie bieg, huragan, bo nawet trafiony w serce
Grizzly, jak mówi Meader, biegnie, aż upadnie.
Znalazł go potem po śladzie i wtedy zrozumiał,
Skąd brało się dziwaczne zachowanie.
Pół szczęki zwierz miał zżarte wrzodem i próchnicą.
Ból zębów, latami. Ból z niepojętej przyczyny,
Który popycha nas nieraz do bezsensownych działań
I daje ślepą odwagę, bo wszystko nam jedno,
Aż wychodzimy z lasu, nie zawsze w nadziei,
Że uleczy nas jakiś niebiański dentysta.
(Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, 1974)
CO BYŁO WIELKIE
Co było wielkie, małym się wydało.
Królestwa bladły jak miedź zaśnieżona.
Co poraziło, więcej nie poraża.
Niebia ń skie ziemie toczą się i świecą.
Na brzegu rzeki, rozciągnięty w trawie,
Jak dawno, dawno, puszczam łódki z kory.
(Król Popiel i inne wiersze, 1962)
DOLINA ISSY (fragment)
Należy zacząć od opisu Kraju Jezior, w którym mieszkał Tomasz. Te okolice Europy długo były pokryte lodowcem i jest w ich krajobrazie surowość północy. Ziemia jest tu na ogół piaszczyste i kamienista, zdatna pod uprawę tylko kartofli, żyta, owsa i lnu. Tym tłumaczy się, że człowiek nie zniszczył tu lasów, które łagodzą nieco klimat i chronią od wiatrów Bałtyckiego Morza. Przeważa w nich sosna i świerk, są również brzozy, dęby i graby, brak całkowicie buków, granica ich zasięgu przebiega o wiele dalej na południe.
Można lasami podróżować tu długo, nigdy nie nużąc oczu, bo, jakludzie miasta, spo ł ecze ń stwa drzew mają swoje niepowtarzalne właściwości, tworzą wyspy, strefy, archipelagi, znaczone tu i ówdzie jakąś drogą z koleinami w piasku, leśniczówką, starą smolarnią, której rozpadające się piece obrosła roślinność. I zawsze w pewnej chwili jest z pagórka widok na niebieską taflę jeziora z białą, ledwodostrzegalną plamką perkoza, ze sznurem kaczek ciągnących nad trzcinami. Na bagnach lęgną się tutaj masy błotnego ptactwa, na wiosnę w bladym tutejszym niebie trwa wracający seriami warkot, wa-wa-wa bekasów – taki dźwięk wydaje powietrze w ich sterach z piór, kiedy odprawiają swoje monotonne akrobacje oznaczające miłość. Ten wątły warkot i bełkot cietrzewi, jakby gdzieś daleko gotował się horyzont i kumkanie tysięcy żab na łąkach (ich liczba decyduje o liczbie bocianów, mających swoje gniazda na dachach chat i stodół) są tutaj głosami tej pory, kiedy po gwałtownym topnieniu śniegów kwitnie kaczeniec i wilcze łyko – drobne różowoliliowe kwiatki na krzakach jeszcze bez liści. Dwie pory roku są temu krajowi właściwe, jakby dla nich był stworzony: wiosna i jesień – długa, najczęściej pogodna, pełna zapachów moknącego lnu, stukania międlic, biegnących z daleka ech. Gęsi ogarnia wtedy niepokój, zrywają się nieporadnie chcąc wzbić się za dzikimi, które nawołują z wysoka; zdarza się, że ktoś przynosi do domu bociana ze złamanym skrzydłem: to ten, co uratował się od śmierci, jaką towarzyszowi niezdolnemu lecieć w podróż nad Nil wymierzają dziobami strażnicy prawa: opowiada się, że tam i tam wilk porwał komuś wieprzka; z lasów słychać muzykę sów gończych: sopran, bas i baryton szczekają w biegu, goniąc za zwierzyną i po modulacji poznaje się, czy idą śladem zająca czy sarny.
Fauna jest tu mieszana, jeszcze niecałkowicie północna. Zdarzają się pardwy, ale są i kuropatwy. Wiewiórka ma zimą futerko szarawe, ale nie całkowicie szare. Są dwa gatunki zajęcy – jeden zwykły, który wygląda zimą i latem tak samo. Drugi, bielak, zmienia sierść i jest nie do odróżnienia od śniegu. To współistnienie gatunków daje materiał do rozważań uczonym, a sprawa komplikuje się jeszcze przez to, że, jak mówią myśliwi, zając zwykły ma dwie odmiany: polną i leśną, krzyżującą się czasem z bielakiem.
Człowiek do niedawna wyrabiał tutaj w domu wszystko, co było mu potrzebne. Nosił grube płótno, które kobiety rozkładają na trawie i polewają wodą, żeby zbielało na słońcu. W porze bajek i pieśni, późną jesienią, palce wyciągały z motka wełny przędzę , przy miarowym stukaniu pedału kołowrotków. Z tej przędzy gospodynie tkały sukna na domowych warsztatach, zazdrośnie strzegąc sekretów wzoru: w jodełkę, w siatkę, taki kolor na osnowę, taki na odetkę. Łyżki, kadzie i narzędzia gospodarskie strugano własnym przemysłem, tak samo jak chodaki. Latem noszono przeważnie łapcie, wyplatane z lipowego łyka. Dopiero po pierwszej wojnie światowej powstawać zaczęły spółdzielcze mleczarnie i stacje skupu zboża i mięsa, a rodzaj potrzeb mieszkańców wiosek zaczął ulegać zmianie.
Chaty buduje się tutaj z drzewa, kryje się nie słomą, a gontem. Żurawie, złożone z poprzecznej żerdzi, opartej o rozwidlony słup i obciążonej na jednym końcu, służą do wyciągania wiadra ze studni. Ambicją gospodyń jest mały ogródek przy wejściu. Hodują w nim georginie i malwy: coś, co buja wysoko pod ścianę, a nie ozdabia tylko ziemi i czego przez płot nie widać.
Od tego ogólnego obrazu trzeba przejść do doliny rzeki Issy, która pod wieloma względami jest wyjątkiem w Kraju Jezior. Issa jest czarna, głęboka, o leniwym prądzie, szczelnie obrosła łoziną; jej powierzchnia miejscami jest ledwie widoczna pod liśćmi liliiwodnych, wije się po łąkach, a pola, rozłożone na łagodnych zboczach po obu jej stronach, mają glebę urodzajną. Dolina jest błogosławiona przez rzadki u nas czarnoziem, bujność swoich sadów i może odcięcie od świata, które ludziom tutejszym nigdy nie przedstawiało się jako dokuczliwe. Wioski są tu bogatsze niż gdzie indziej, siedzące albo przy jedynej dużej drodze wzdłuż rzeki, albo wyżej nad nią, na tarasach i przyglądające się sobie wieczorem światłami okien poprzez obszar, który powtarza jak pudło rezonansowe stuk młotka, szczekanie psów i głosy ludzi – może dlatego tak znana jest ze swoich starych pieśni, które śpiewa się tutaj, rozkładając je na głosy, nigdy unisono, starając się zawsze zwyciężyć rywali w wiosce na przeciwko przez ładniejsze, powolne dogasanie frazy.
Zbieracze folkloru zapisali nad Issą wiele motywów, sięgających czasów pogańskich, jak choćby tę opowieść o Księżycu (który u nas jest mężczyzną), wychodzącym z łoża małżeńskiego, gdzie spał ze swoją żoną – Słońcem.
(Dolina Issy, 1955)Fragmenty z tomu NIEOBJĘTA ZIEMIA (1984):
Paryski zimowy świt, parzyłem sobie usta kawą...
...ciało się starzeje, młodość się kończy, ach...
Trzy słowa. Świat jest piękny.
Wiatr ustanie w krążeniu swoim
TAK MAŁO (fragment)
Tak mało powiedziałem.
Krótkie dni.
Krótkie dni,
Krótkie noce,
Krótkie lata.
Tak mało powiedziałem,
Nie zdążyłem.
Serce moje zmęczyło się
Zachwytem,
Rozpaczą,
Gorliwością,
Nadzieją.
Nagi leżałem na brzegach
Bezludnych wysp.
I teraz nie wiem
Co było prawdziwe.
(Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, 1974)